wtorek, 13 lutego 2018

Bąbelkowe Życie, czyli kilka słów o tym, jak to wszystko się zaczęło

Odkąd pamiętam, wszystko dookoła było ważniejsze. Koledzy w szkole, którym pomagałam pisać rozprawki na kolanie w szkolnej szatni, żeby żaden z nich nie dostał jedynki. Koleżanka, którą zapraszałam do domu po szkole na obiad do siebie, bo nikt jej nie lubił, dlatego, że pochodziła z biednej rodziny. Egzaminy na studiach, które musiałam zdać, bo przecież jakbym oblała, to świat by się zawalił.

Lubiłam być bohaterką. Przynosiło to chwilową satysfakcję. Z czasem zrozumiałam, że bycie matką wszystkich poszkodowanych nie jest moim głównym sensem życia, choć przyznaję - z tego się nie wyrasta, nieraz popadając w inne skrajności.

- Pani Asieńko kochana, pani jeszcze tutaj? - zapytała mnie pewnego dnia przemiła, starsza pani, która popołudniami zajmuje się dziećmi podczas zajęć w domu kultury, w którym  i ja obecnie pracuję.
Komuś innemu znudziłoby się powtarzanie starszej osobie każdego dnia, że zmieniłam sobie godziny pracy, że ja na razie tak będę przychodzić, że nie bardzo mam czas na oglądanie zdjęć z jej dzieciństwa, tudzież fotoksiążki jej maleńkiego prawnuczka, który niedawno się urodził. Komuś... ale nie mi. Lubię ją. Tak po ludzku, jak czuje się sympatię do życzliwego człowieka.
- Oj tak... - odpowiedziałam z uśmiechem. - Wie pani, sporo pracy. 
- No tak Serduszko - często tak czule mówi do wszystkich. - Zawsze pani tak mówi... Ale pani teraz, w pani stanie powinna się oszczędzać!
- Przysięgam, że się oszczędzam - skłamałam. - Naprawdę... nie musi się pani o mnie martwić.
- Oby kochana, oby! Bo popatrz tylko... zaraz dziewiętnasta!

Matko i córko... faktycznie. O osiemnastej miałam kończyć. Wrócić do domu, do męża, zadzwonić do mamy, odpisać koleżance na wiadomość, odpocząć. Znów praca była ważniejsza. Wstyd się przyznać, ale nawet wiadomość o ciąży tego nie zmieniła. Dopiero podczas ostatniej wizyty u lekarza poszłam po rozum do głowy i powiedziałam sobie, że... pieprzę. Są rzeczy ważne i najważniejsze.

*   *   *

Tamtego listopadowego wieczoru też siedziałam w pracy tak długo, pomagając koleżance przygotować warsztaty, które prowadziła. Po długim narzekaniu naprawdę obiecałam sobie, że po pracy wyjdę na piwo. Należy się, w końcu piątek, myślałam sobie. Nie wiedziałam jeszcze, że piję ostatnie piwo i wypalam w tajemnicy przed mężem ostatnią paczkę fajek, którą po cichu sobie kupiłam. Brzuch bolał mnie jak diabli, cholerny PMS, myślałam sobie, musiałam sobie ulżyć.

Przecież boli tak jak zawsze, te pieprzone skurcze przed okresem, myślałam. Spóźniał się aż trzy dni. Trzy całe dni. Możecie się śmiać, dla większości kobiet to normalne. Dla większości, ale nie dla mnie. U mnie te sprawy działały jak w zegarku, co do godziny wręcz. No, chyba, że w minionych dniach brałam antybiotyk, albo mocno się przemęczałam. Stawiałam wtedy na to drugie, bo leków nie brałam żadnych, ale podświadomie wiedziałam, że próbuję się usprawiedliwić.

Mogło się stać. Wiedziałam dobrze, że mogło się stać. Nie mogłam siebie dłużej oszukiwać.

No dobra, jeśli do jutra rana nie dostanę okresu, idę po test. Zrobię test. Zesram się ze strachu, ale zrobię. Pewnie i tak wyjdzie jedna kreska... - powiedziałam sobie w myślach, leżąc już w łóżku. Leżąc samotnie, bo mąż na nocnej zmianie w pracy.

*   *   *

No ni cholery, jęknęłam w myślach rano.
Idę, dobra, idę. Pora mieć to za sobą - gadałam do siebie w łazience. Wyszłam do apteki, którą na szczęście mam po drugiej stronie ulicy.
- Jedziemy maleńka. Zobaczysz, lepiej wiedzieć, będziemy pewne - to dziwne, ale czasem mówię do siebie, jakbym stała obok. Zwłaszcza, kiedy jestem spanikowana. Nigdy nie twierdziłam, że jestem normalna.
Ile to się czeka...? Do pięciu mi... nut.  - zakręciło mi się w głowie i osunęłam się po ścianie. Nie zdążyłam przełknąć śliny. Dwie kreski na teście ciążowym pojawiły się natychmiast. Bez czekania, bez zerkania na zegarek...
Serce waliło jak młotem. Nie mogłam złapać oddechu. Trzymając się za głowę zaczęłam chodzić w tę i z powrotem po mieszkaniu, od jednych do drugich drzwi. Z wyjątkiem sypialni, bo mąż spał jak zabity, przecież nad ranem wrócił z pracy. Co robić?

*   *   *

Nie chciałam Go budzić. Chciałam, by choć chwilę pospał, zanim wywrócę i jego świat do góry nogami. Zarzuciłam kurtkę na siebie i z rozmazanym tuszem na policzkach pobiegłam do mamy trzymając test w dłoni. Dzień wcześniej mówiłam jej, że podejrzewam, więc jak zobaczyła moją zasmarkaną facjatę, to już wiedziała.
Śmiejcie się, ale kiedy mnie przytuliła mocno do siebie, zaczęłam dosłownie wyć...
- Ja-a-ak...?! Ja-a  się  ta-a-k   bo-o-o-ję... Ja-a-a   nie-e da-am ra-a-dy... 
- Dasz radę głupku! - śmiała się ze mnie mama, tuląc mnie do siebie. - A ty co się tak patrzysz? - zwróciła się do taty, który zamiatał magazyn - Słyszałeś? Dziadkiem będziesz!
Nigdy nie zapomnę miny mojego taty, któremu wyrwało się wymowne "ŁEE!"

Po dziesięciu minutach Asikowego wycia, postanowiłam, jak to ja - wytrzeć nos i zapłakane policzki i zerwać się na równe nogi.
- Idę - powiedziałam.
- Gdzie? - zdziwiła się mama.
- Do domu. Muszę Mu powiedzieć... I ja to zrobię po swojemu! Masz może... jakieś małe, zbędne pudełko?

*   *   *

Weszłam do małego sklepu z różnymi cudeńkami dla maleńkich dzieci. Zabawki, smoczki, śpioszki... od tych ostatnich nie mogłam oderwać wzroku. Coś zaczęło we mnie pękać. Abstrakcja, totalna abstrakcja. Jeszcze dzień wcześniej namawiałam koleżankę na wyjazd na Woodstock, albo w Karkonosze najbliższego lata, a teraz? Teraz patrzę na śpioszki, niespełna od godziny żyjąc ze świadomością, że... będę mamą.
- W czymś pani pomóc? - zapytała niepewnym głosem jedna z ekspedientek obserwując mnie.
- Yyy... umm... potrzebowałabym małe, dziecięce buciki. Najmniejsze, jakie macie.
Wcale nie dziwię się dziś minie, jaką wtedy miała tamta pani. Rozczochrana i spuchnięta od płaczu zdecydowanie wyglądałam na psychicznie chorą.
- Dla chłopca, czy dziewczynki?
Ku jej przerażeniu wybuchłam płaczem.
- A-a-a skąd ja-a ma-am to-o wie-e-e-dzieć?! Booooże.... - zaszlochałam.
- Powiedziałam coś nie tak? Ojej... niech się pani uspokoi...
- Po prostu... po prostu ja... - powtarzałam płacząc - po prostu przed chwilą się dowiedziałam, że... że jestem w ciąży. I chciałam powiedzieć o tym jakoś mężowi... i chciałabym mu... chciałabym w te pudełko włożyć... buciki - otarłam łzy.
W końcu kobiecina spojrzała na mnie z uśmiechem, a nie przerażeniem.
- To wybierzmy uniwersalne. Tu są takie... małe, zielone smoki! Nim się pani obejrzy, a już maleństwo będzie w nich biegać szybciej od pani!


*   *   *

Wciąż spał. Powinien odespać jeszcze trochę, ale ja już nie mogłam wytrzymać.
- Ej... ej... obudź się - szturchałam upierdliwie.
- Co do... 
- Mam prezent dla ciebie! - uśmiechnęłam się od ucha do ucha.

Później opowiadał mi o kalkulacji w jego głowie. Fuck, o czym zapomniałem, urodziny, imieniny, rocznica ślubu, walentynki, srynki, dzień kobiet... chwila, to listopad...

- Bez okazji - dodałam. - Po prostu otwórz.
Długo męczył się z odwiązaniem kokardki. Kiedy w końcu mu się udało...
- O BOŻE. Nie...
- Tak...
- Nie...
- No tak!
- Wkręcasz mnie.
- Nie!
- Boże... Serio?
- Serio, serio...
- Nie wierzę... Kocham cię!

*   *   *

Trzy dni później pojechaliśmy do lekarza.
- Pani Asiu... za wcześnie - przerwała mi moja pani doktor, kiedy mówiłam o teście ciążowym, a mi zrzedła mina.
- To znaczy... że sobie... uroiłam? W sumie zrobiłam tylko jeden test...
- Nie to miałam na myśli... Po prostu Istnieje bardzo małe prawdopodobieństwo, że coś zobaczymy, a pani by chciała potwierdzenie przecież...
- Mogę poczekać - skłamałam, bo chciałam już wiedzieć na milion procent. - Najwyżej poczekam na badanie krwi...
- Nie, proszę się położyć. Spróbujemy z USG.  

Kiedy czekałam na to, co miało pojawić się zaraz na ekranie przede mną, byłam już nieco spokojniejsza, niż wtedy, gdy robiłam test. Ale uczucie i motyle w brzuchu nie do opisania...
- Jest...
- Jest?
- Jest pęcherzyk. Proszę spojrzeć. 
- Ta kropeczka?
- Tak. Maleństwo ma cztery milimetry. Gratuluję pani Asiu!

*   *   *

Pęcherzyk brzmiało dziwnie. Fasolą nazywać nie chciałam, bo fasoli nie lubię. Małe więc zostało chwilowo ochrzczone czule Bąbelkiem. Dziś wiemy już, że prawdopodobnie nie będziemy musieli zmieniać na "Bąbelkową", ale ciii. Życie przecież lubi zaskakiwać. Wtedy cztery milimetry, a dziś... dziś ledwo zmieściłoby się na dłoni. Trzepocze w moim brzuchu, ruchliwe jak motylek, a ja jestem przekonana, że to właśnie jego łaskotanie czuję od paru dni.

I nagle łatwiej jest mi myśleć o sobie. Może dlatego, że we mnie jest ktoś najważniejszy dla mnie na świecie. O losie...


Wiem, czasem myśli są głośniejsze,
Przyćmią każdy Twój optymizm.
Ale tak już w życiu jest,
Więc, wyrzuć wtedy wszystko z siebie
I daj temu odejść z wiatrem.
Nigdy tego nie bój się...

Żyj, nieważne jak,
Żyj, szczęśliwie tak,
Żyj, dostrzegaj piękno, wszędzie Bóg je daje nam,
Żyj, do przodu tak,
Żyj, nie cofaj lat,
Żyj i nie bój się decydować jak chcesz trwać...

Wczoraj jakoś dziwnie rozczuliłam się nad tą piosenką. I tak się przyjemnie zapętliła :)